Moje spotkanie z Bowenem przyszło wczesną wiosną. Od czasu Bożego Narodzenia 2015 czułam się bardzo obolała – bolało mnie wszystko w klatce piersiowej, a więc plecy, żebra, barki, do tego głowa, nawet oczy i oczodoły. Bóle kąsały na zmianę moje nadgarstki, łokcie, kolana, w nocy bolała kość w lewej nodze. Z rana zaraz po przebudzeniu natychmiast pojawiało się bolesne drętwienie biegnące od pośladków przez tył obu nóg aż za kolana. Bolała nawet skóra i tkanki miękkie na tułowiu. Szumiało mi w głowie. Nie miałam apetytu. Mało sypiałam, byłam potwornie zmęczona. Do tego nękały mnie problemy z pęcherzem moczowym. Wszystko to stało się moją codziennością od końca 2015 roku. Paradoksalnie – większość badań wypadła dobrze, począwszy od morfologii poprzez gastroskopię, kolonoskopię, po różne prześwietlenia, EKG, USG itd. Chodziłam od lekarza do lekarza. Diagnozy były różne – ból jest wynikiem fibromialgii, może mam nerwicę, może przeziębiony pęcherz, chociaż wyniki były dobre. Upadały kolejne teorie o półpaśćcu, dyskopatii, „korzonkach” itd. Na wszelki wypadek dostawałam NLPZ, które dobiły mój delikatny żołądek. Chodziłam na bardzo bolesne masaże, żeby pozbyć się bólu w plecach. Miałam zamiar zmierzyć się z akupunkturą. Przybita, wertując w internecie przez kolejny dzień wpisy o podobnych przypadkach, trafiłam na opinie zadowolonych rodziców o całkowicie bezbolesnej technice Bowena, która pomogła w dużych kłopotach zdrowotnych ich dziecka. Pomyślałam, że może zacznę przynajmniej od tego, co nie doda mi jeszcze bólu – czyli nie akupunktura, a Bowen. Upewniłam się, że to nie bioenergoterapia.
Już pierwszy zabieg, chociaż bardzo krótki, prawie „od ręki” wybawił mnie od kilkutygodniowego bólu głowy. Poczułam się szczęśliwa, że oto otwiera się przede mną szansa powrotu do zdrowia. I powoli tak się zaczęło dziać. Od tamtego czasu przychodzę na zabiegi systematycznie co dwa tygodnie. Po bólach głowy powoli odszedł w niepamięć również ból barku i żeber, nie musiałam już nagrzewać tych okolic plastrami rozgrzewającymi ani poduszką elektryczną. Piszę – „powoli”, bowiem przez długi czas kojącego działania Bowena starczało na półtora tygodnia, ból powracał, żeby po kolejnym zabiegu znowu zniknąć. Z czasem „opuściła” mnie też sztywność karku i ból lewego ramienia. Szum w głowie osłabł, choć niestety pozostał na stałe na słabym poziomie, ale już tylko w nocy. Czasami odzywa się ból kąsający stawy, ale tylko sporadycznie. Powoli przyszła energia, spokój, poprawa pamięci. Pozostało drętwienie nóg i czasami odezwie się ból w jednej piszczeli. Co ciekawe – podczas zabiegów dokonywanych na kolanie tej nogi ból piszczeli natychmiast się pojawiał, by niedługo zniknąć. Śpię zupełnie satysfakcjonująco, czasami pomagam sobie kubkiem melisy zaparzonej z kopiastej łyżki ziół. Tak, technika Bowena była dla mnie. Jeśli to była fibromialgia, to Bowen ją leczy.
W uzupełnieniu:
Mam świadomość tego, że nie wszystko da się naprawić Bowenem. Dlatego zweryfikowałam moje jedzenie – od wiosny przestałam jeść cukier, gluten i produkty mleczne. Oczyszczałam organizm dietą, na którą składały się z początku tylko gotowane warzywa i owoce, by dojść do dużego udziału surowych; również kasze, czystek, pokrzywa, woda i trochę dobrych suplementów. Zaczęłam powoli chudnąć – w sumie do tej pory 7 kilogramów. Jestem na dobrej drodze do odzyskania zdrowia. Na pewno duża w tym zasługa techniki Bowena.
Bożena D.
Terapeuta – Arkadiusz Bartczak